Wieści Wolbromskie 8/2011 (370)
25 marzec, godz. 6.30. Ledwo świta, wszyscy zaspani, ale w komplecie stają na zbiórce. Wyruszamy na podbój Włoch. Jeszcze nigdy tam nie byliśmy, przed nami niewiadoma, nie znamy rangi zawodów, siły przeciwników; jedynie z wstępnych informacji wiemy, że przyjdzie nam się zmierzyć z przeciwnikami nawet z Afryki. Humory dopisują, psychiczne przygotowanie drużyny wydaje się być perfekcyjne. Droga jednak nas wykańcza, docieramy późnym wieczorem, kwaterując się w bungalowach, wiemy tylko, że jesteśmy gdzieś wysoko, w lesie, poza tym niewiele widać. Idealna cisza i ciemność. Jesteśmy jedyną drużyną, która wybrała tę formę noclegów, oprócz nas na campingu nie ma nikogo. Zamykamy szczelnie drzwi i okiennice i zapadamy w głęboki sen, co ułatwia nam niesamowite, górskie powietrze.
26 marzec. Około szóstej wstają pierwsi, głodni zawodnicy. Nowy dzień napawa optymizmem. Pogoda cudowna, wiosna wita nas od progu. Cały nasz camping usłany jest dywanem krokusów. Krajobraz uroczy. Przepiękny średniowieczny klasztor na wyciągnięcie ręki, do którego po śniadaniu udadzą się ci, szukający wyciszenia przed walką. No i gdzie nie spojrzeć to Alpy, które dodają człowiekowi siły od samego patrzenia na nie.
O godz. 14 jesteśmy w hali sportowej, następuje ważenie zawodników. Okazuje się, że niektórzy zjedli parę kanapek za dużo i przeskakują do wyższej wagi. Z niecierpliwością oczekujemy na rozkłady walk. Tymczasem zawodników na hali wciąż przybywa. Każdy rozgląda się szukając swoich potencjalnych przeciwników, niektórzy rozpoznają swoich rywali z innych zawodów. Napięcie wciąż rośnie… I w końcu zaczyna się walka o 29 Puchar „Citta di Tolmezzo”. Rozpoczynamy pięknie wygraną walką, a potem jest już wszystko. Jest szczęście, są okrzyki radości po wygranych walkach, ale też są łzy i gorycz porażki dla niektórych; innym kontuzja nie pozwala na takie zakończenie jakiego by sobie życzyli. Ale przez cały dzień towarzyszy nam niesamowita atmosfera wzajemnego wsparcia i dopingu ze strony wszystkich uczestników.
Wieczorem prosto po zawodach, w judogach udaje nam się jeszcze wpaść do prawdziwej włoskiej pizzerii i uczcić odniesione sukcesy, bo choć przed nami drugi dzień zawodów, to już po pierwszym byliśmy przekonani, że drużynowo wypadliśmy całkiem nieźle.
27 marzec. Ten dzień był dniem walk naszych najstarszych zawodników, w tym też trenera Roberta Biegaja. Rola trenera podczas tego wyjazdu była podwójnie trudna; z jednej strony jako opiekun dbał o formę fizyczną i psychiczną swoich podopiecznych, jednocześnie przygotowując się samemu do startów i to aż w dwóch kategoriach. Trzeba przyznać, że z obydwu ról wywiązał się znakomicie. Do 6 złotych, 2 srebrnych i 4 brązowych medali zdobytych przez dzieci w sobotę, seniorzy dołożyli w niedzielę 4 złota i 2 srebra przypieczętowując tym samym nasze drużynowe zwycięstwo. Radość była ogromna!!! Wracaliśmy dumni i szczęśliwi.
Niespełna tydzień po powrocie z Włoch (2/04) odbył się turniej dzieci organizowany w Wolbromiu, na który wyjątkowo licznie przybyli zawodnicy z Bochni, Sosnowca, Sułkowic i czeskiego Cieszyna.
Kolejny weekend (9-10/04) to znów zawody międzynarodowe na Węgrzech. Nie byłam na nich osobiście, ale z relacji uczestników wnioskuję, że było równie emocjonująco jak we Włoszech. Fakty mówią same za siebie. Na 25 uczestników, 19 wróciło z medalami!!! Drużynowo w Domaszku zdobyliśmy 3 miejsce.
Dokładając do tego sukcesy naszych judoków na arenie krajowej – wicemistrzostwo Polski Oli Papaj z 15 kwietnia w Mławie, kolejne zwycięstwo Maćka Długosza w Bytomiu w eliminacjach do Otwartej Olimpiady Młodzieży czy 8 medali (5x złoto, 3xsrebro) z ostatniej soboty przywiezionych przez naszych młodzików z Krakowa czyż można chcieć więcej?
Pewnie, że tak! Nie bylibyśmy tak mocnym klubem gdyby wystarczyły nam dotychczasowe sukcesy. One tylko motywują nas do dalszej pracy, gdyż jak mawiał wielki mistrz „nie ma końca w nauce judo”. Jednakże jesteśmy bardzo szczęśliwi i dzieląc się tą radością z Państwem życzymy wszystkim sympatykom naszego klubu niezwykle pogodnych Świąt Wielkanocnych, wypełnionych nadzieją budzącej się do życia wiosny, pogody w sercu i radości płynącej ze Zmartwychwstania Pańskiego.
Agnieszka Barczyk